Pamiętam je, jakby to było wczoraj: maleńkie mosiężne figurki kobiet i mężczyzn, zwierzątka, drzewka, domki, pałacyki, miniaturki przedmiotów, o, na przykład książeczki wielkości małego paznokcia, młynek do kawy z korbką, czerwona skrzynka pocztowa, nosidła z wiadrami -wszystko precyzyjnie wykonane…
– I co z tym zrobiłyście? – zapytała Misia.
– Najpierw wszystko leżało w szufladzie, gdzie trzymamy albumy ze zdjęciami. Potem bawiły się tym dzieci. Musi to gdzieś jeszcze być w domu, może wśród klocków? Nie wiem, muszę zapytać… Mam wciąż poczucie winy, że nie włożyłyśmy mu tego do trumny.
Panienka Popielska przygryzła wargi i jej oczy znowu się zaszkliły.
– Rozumiem go – odezwała się Misia po chwili. – Miałam kiedyś swoją szufladę, gdzie były wszystkie najważniejsze rzeczy.
– Ale byłaś wtedy dzieckiem. A on był dorosłym mężczyzną.
– My mamy Izydora…
– Może każda normalna rodzina musi mieć taki bezpiecznik normalności, kogoś, kto weźmie na siebie te wszystkie kawałki szaleństwa, jakie nosimy w sobie.
– Izydor nie jest taki, na jakiego wygląda -powiedziała Misia.
– Ach, nie miałam nic złego na myśli… Mój ojciec też nie by! wariatem. A może był?
Misia szybko zaprzeczyła.
– Najbardziej, Misiu, boję się, że to jego dziwactwo mogłoby być dziedziczne i przytrafić się któremuś z moich dzieci. Ale dbam o nie. Uczą się angielskiego i chcę je wysłać do rodziny we Francji, żeby zobaczyły trochę świata. Chciałabym, żeby skończyły dobre studia – informatykę, ekonomię gdzieś na Zachodzie, jakieś konkretne specjalności, które coś dają. Pływają, grają w tenisa, interesują się sztuką i literaturą… Sama zobacz, że to zdrowe i normalne dzieci.
Misia podążyła za wzrokiem panienki Popielskiej i zobaczyła wnuki dziedzica, które właśnie wróciły znad rzeki. Miały kolorowe płaszcze kąpielowe, a w ręku trzymały sprzęt do nurkowania. Hałaśliwie przepychały się w furtce.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała panienka Popielska. – Świat jest teraz inny niż kiedyś. Lepszy, większy, jaśniejszy. Są szczepionki przeciw chorobom, nie ma wojen, ludzie żyją dłużej… Ty też tak myślisz?
Misia zajrzała do szklanki z flisami i pokręciła głową.
Czas Gry
„W Siódmym Świecie potomkowie pierwszych ludzi wędrowali razem od kraju do kraju, aż dotarli do niezwykle pięknej doliny. «Dalejże – powiedzieli – wybudujmy sobie miasto i wieżę sięgającą nieba, żebyśmy się stali jednym narodem i nie dali się rozproszyć Bogu.» I natychmiast wzięli się do pracy, znosząc kamienie i używając smoły zamiast zaprawy. Powstało ogromne miasto, pośrodku którego rosła wieża, aż była tak wysoka, że z jej szczytu widać było to, co jest poza Ośmioma Światami. Czasem, gdy niebo było pogodne, ci, którzy pracowali najwyżej, podnosili rękę do oczu, aby nie oślepiło ich słońce, i widzieli stopy Boga i zarysy cielska wielkiego węża pożerającego czas.
Niektórzy z nich patykami próbowali sięgnąć jeszcze wyżej.
Bóg spoglądał na nich i myślał zaniepokojony: «Dopóki pozostaną jednym ludem mówiącym jednym językiem, będą mogli zrobić wszystko, cokolwiek przyjdzie im do głowy… Pomieszam im zatem języki, zamknę ich w nich samych i sprawię, że jeden nie będzie rozumiał drugiego. Wtedy zwrócą się przeciwko sobie, a mnie dadzą spokój.» Tak też uczynił Bóg.
Ludzie rozproszyli się na wszystkie strony świata i stali się sobie wrogami. Lecz przetrwała w nich pamięć tego, co zobaczyli. A kto raz widział granice świata, ten najboleśniej doświadczać będzie swego uwięzienia."
Czas Papugowej
W każdy poniedziałek Stasia Papugowa wybierała się na jarmark do Taszowa. W poniedziałki pekaesy były tak przepełnione, że omijały przystanek w lesie. Stasia stawała więc na poboczu drogi i zatrzymywała samochody. Najpierw syrenki i warszawy, potem duże i małe fiaty. Gramoliła się niezgrabnie do środka, a pogawędka z kierowcą zaczynała się zawsze w ten sam sposób:
– Czy zna pan Pawła Boskiego? Bywało, że znał.
– To mój brat. Jest inspektorem.
Kierowca odwracał się do niej i patrzył na nią podejrzliwie, więc powtarzała:
– Jestem siostrą Pawła Boskiego. Nie dowierzał.
Stasia na starość utyła i zmalała. Jej i tak zawsze wydatny nos zrobił się jeszcze większy, a oczy straciły blask. Stopy miała zawsze spuchnięte i dlatego nosiła męskie sandały. Z jej pięknych zębów zostały tylko dwa. Czas nie był łaskawy dla Stasi Papugowej i trudno się dziwić, że kierowcy nie chcieli uwierzyć, iż jest siostrą inspektora Boskiego.
Kiedyś w taki ruchliwy targowy poniedziałek potrącił ją samochód. Straciła słuch. Nieustanny szum w jej głowie zagłuszył dźwięki świata. Czasem pojawiały się w tym szumie jakieś głosy, strzępki muzyki, ale Stasia nie wiedziała, skąd pochodzą – czy przebijają się do niej z zewnątrz, czy płyną od niej samej. Wsłuchiwała się w nie, cerując skarpety i w nieskończoność przerabiając rzeczy po Misi.
Wieczorami lubiła pójść do Boskich. Zwłaszcza latem był u nich ruch. Na górze mieszkali letnicy. Przyjeżdżały dzieci i wnuki. Wystawiali do sadu, pod kosz-tele, stół i pili wódkę. Paweł wyciągał skrzypce i zaraz jego dzieci brały swoje instrumenty: Antek – akordeon, Adelka – zanim wyjechała – skrzypce, Witek – kontrabas, Ula i Maja – gitarę i flet. Paweł dawał znak smyczkiem i wszyscy zaczynali rytmicznie poruszać palcami, kiwali się i wybijali takt nogą. Zaczynali zawsze odSopek MandżuriiPoznawała muzykę po ich twarzach. PrzySopkach Mandżuriiw rysach dzieci pojawiał się na chwilę Michał Niebieski. „Czy to możliwe – zastanawiała się – że zmarli żyją wciąż w ciałach swoich wnuków?" I czy ona też tak będzie żyła w twarzach dzieci Janka?
Stasia tęskniła do syna, który od razu po szkole został na Śląsku. Przyjeżdżał rzadko i po swoim ojcu miał to, że kazał Stasi na siebie czekać i czekać. Wczesnym latem szykowała dla niego pokój, ale on nie chciał zostać dłużej, tak jak dzieci Pawła, na całe wakacje. Wyjeżdżał po kilku dniach i zapominał zabrać soki, które robiła dla niego cały rok. Brał jednak pieniądze, które matka zarabiała na wódce.
Odprowadzała go na przystanek przy szosie kieleckiej. Na skrzyżowaniu leżał kamień. Stasia podnosiła kamień i prosiła:
– Połóż tu rękę. Będę miała po tobie pamiątkę.