Kłoska wyszła przed dom i spojrzała prosto w zaczerwienione oczy Uklei.
– Nie dam ci jej.
Na chwilę stracił pewność siebie, ale zaraz wziął się w garść.
– Ona już jest moja – powiedział spokojnie. -Tylko uparła się, że musisz ją pobłogosławić. Mam cię poprosić o jej rękę.
– Nie dam ci jej.
Ukleja odwrócił się w stronę samochodu i krzyknął:
– Ruta!
Po chwili drzwi się otwarły i z samochodu wysiadła Ruta. Jej włosy były teraz krótkie i w lokach wymykały się spod maleńkiego kapelusza. W wąskiej spódnicy i na obcasach wydawała się bardzo szczupła i bardzo wysoka. Z trudem szła w tych swoich pantoflach po piaszczystej drodze. Kłoska patrzyła na nią zachłannie.
Ruta zatrzymała się przy Uklei i niepewnie wsunęła rękę pod jego ramię. Ten gest do końca ośmielił Ukleję.
– Pobłogosław córkę, kobieto, bo nie mamy za dużo czasu. – Popchnął lekko dziewczynę do przodu.
– Chodź do domu, Ruta – powiedziała Kłoska.
– Nie, mamo, chcę wyjść za niego za mąż.
– On ci zrobi krzywdę. Stracę cię przez niego. To wilkołak.
Ukleja zaśmiał się.
– Ruta, wracajmy… to nie ma sensu. Dziewczyna gwałtownie odwróciła się do niego
i rzuciła mu pod nogi torebkę.
– Nie pójdę, dopóki mi nie pozwoli! – krzyknęła ze złością.
Podeszła do matki. Kłoska przytuliła ją i stały tak, aż Ukleja zaczął się niecierpliwić.
– Wracamy, Ruta. Nie musisz jej przekonywać. Nie to nie. Wielka mi pani na włościach…
Wtedy Kłoska odezwała się do niego ponad głową córki.
– Możesz ją wziąć, ale postawię ci jeden warunek.
– No? – zaciekawił się Ukleja. Lubił się targować.
– Od października do końca kwietnia jest twoja. Od maja do września – moja.
Zaskoczony Ukleja popatrzył na nią, jakby nie rozumiał. Potem zaczął na palcach przeliczać miesiące i wyszło mu, że ten podział nie jest równy i że on na nim zyskuje. Miał więcej miesięcy niż Kłoska. Uśmiechnął się przebiegle.
– Dobra, niech ci będzie.
Ruta wzięła dłoń matki i położyła sobie na policzku.
– Dziękuję ci, mamo. Będzie mi dobrze. Mam tam wszystko, czego zapragnę.
Kloska pocałowała ją w czoło. Nawet nie spojrzała na Ukleję, kiedy odchodzili. Samochód, zanim ruszył, wypuścił kłęby szarego dymu i po raz pierwszy w swoim życiu drzewa na Wydymaczu posmakowały spalin.
Czas Misi
Dla rodziny i kolegów z pracy, dla sekretarzy i mecenasów Paweł wydawał imieninowe przyjęcie w czerwcu, na Piotra i Pawła. Ale na urodziny zapraszał zawsze tylko Ukleję. Urodziny są dla przyjaciół, a Paweł miał jednego przyjaciela.
Kiedy dzieci słyszały głuchy warkot warszawy, uciekały w popłochu do skrytki pod schodami. Ukleja, nieświadomy, że budzi przerażenie, przynosił dzieciom wielki termos lodów, a w tekturowym pudle – wafle.
Misia, w niebieskiej ciążowej sukience, poprosiła ich do stołu w pokoju, ale ociągali się z zajęciem miejsc. Rutę zaczepił w drzwiach Izydor.
– Mam nowe znaczki – powiedział.
– Izydor, nie męcz gości – skarciła go Misia.
– Wyglądasz pięknie w tym futrze, jak Królowa Śniegu – szepnął Izydor do Ruty.
Misia zaczęła podawać jedzenie. Były nóżki w galarecie i dwa rodzaje sałatki. Były półmiski wędlin i faszerowane jajka. Na kuchni grzał się bigos i skwierczały kurze udka. Paweł nalał do kieliszków wódki. Mężczyźni usiedli naprzeciwko siebie i rozmawiali o cenach skór w Taszowie i w Kielcach. Potem Ukleja rzucił sprośny kawał. Wódka znikała w gardłach, a kieliszki wydawały się zbyt małe, żeby nasycić to potworne pragnienie ciał. I mężczyźni wciąż wydawali się trzeźwi, choć poczerwieniały im twarze i obaj rozpięli kołnierzyki. W końcu ich oczy zmętniały, jakby zamarzły od środka. Wtedy Ruta wyszła za Misia do kuchni.
– Pomogę ci – powiedziała i Misia dała jej nóż. Duże ręce Ruty kroiły ciasto, a czerwone paznokcie migały nad bielą kremu niby krople krwi.
Mężczyźni zaczęli śpiewać i Misia niespokojnie spojrzała na Rutę.
– Muszę położyć dzieci. Zanieś im ciasto – poprosiła ją.
– Poczekam na ciebie. Pozmywam.
– Ruta! – wrzasnął nagle z pokoju pijany Ukleja. – Chodź tu, dziwko!
– Chodź – powiedziała szybko Misia i wzięła tacę z ciastem.
Ruta odłożyła nóż i niechętnie poszła za Misia. Usiadły przy mężach.
– Patrz, jaki kupiłem żonie stanik! – krzyknął Ukleja i szarpnął na niej bluzkę, odsłaniając piegowaty dekolt i śnieżnobiały koronkowy biustonosz. – Francuski!
– Przestań – powiedziała cicho Ruta.
– Co przestań? Nie wolno mi? Jesteś moja, cała ty i wszystko, co masz na sobie. – Ukleja popatrzył na rozbawionego Pawła i powtórzył:
– Jest cała moja! I wszystko, co ma na sobie! Mam ją całą zimę. Latem spierdala do matki.
Paweł wskazał mu napełniony kieliszek. Nie zwrócili uwagi, kiedy kobiety znowu wyszły do kuchni. Ruta usiadła przy stole i zapaliła papierosa. Wtedy czatujący na nią Izydor skorzystał z okazji i przyniósł pudełko ze znaczkami i pocztówkami..
– Popatrz – powiedział zachęcająco.
Ruta wzięła do ręki pocztówki i patrzyła na każdą przez chwilę. Wypuszczała z czerwonych ust smugi białego dymu, a szminka zostawiała na papierosie tajemnicze ślady.
– Mogę ci je dać – powiedział Izydor.
– Nie. Wolę je sobie pooglądać u ciebie, Izek.
– Latem będziemy mieć więcej czasu, nie?
Izydor zobaczył, że na sztywnych od tuszu rzęsach Ruty zatrzymała się duża łza. Misia podała jej kieliszek wódki.
– Nie mam szczęścia, Misiu – powiedziała Ruta i uwięziona w rzęsach łza stoczyła się po policzku.
Czas Adeli
Adelka nie lubiła kolegów ojca, tych wszystkich mężczyzn, których ubrania cuchnęły papierosami i kurzem. Najważniejszy z nich był Ukleja – pewnie dlatego, że był taki wielki i gruby. Ale nawet Ukleja stawał się miły i grzeczny, i mówił cieńszym głosem, kiedy do ojca przyjeżdżał pan Widyna.
Widynę przywoził szofer, który czekał potem cały wieczór pod domem w aucie. Widyna miał zielony myśliwski mundur i piórko przy kapeluszu. Klepał Pawła na powitanie po plecach i długo, obleśnie całował Misie w rękę. Misia kazała Adelce zająć się małym Witkiem, a sama wyciągała ze spiżarni najlepsze zapasy. Nóż migał w jej ręku, kiedy kroiła suchą kiełbasę i szynkę. Paweł mówił o Widynie z dumą.