Nienawidził brudu, który wciskał się w szczeliny starej drewnianej chałupy, w podłogi, pod paznokcie. Nienawidził smrodu krowiego gnoju, którym przesiąkało ubranie, kiedy weszło się do obory. Nienawidził zapachu parowanych ziemniaków dla świń – przenikał on cały dom, każdą rzecz w domu, włosy i skórę. Nienawidził chamskiej gwary, którą mówili rodzice i która pchała się czasem na język jemu samemu. Nienawidził płótna, surowego drewna, drewnianych łyżek, odpustowych świętych obrazów, grubych nóg sióstr. Czasem potrafił tę nienawiść zebrać gdzieś w okolicy szczęk i wtedy czuł w sobie wielką siłę. Wiedział, że będzie miał wszystko, czego zapragnie, że będzie parł do przodu i nikt nie potrafi go zatrzymać.
Czas Gry
Labirynt narysowany na płótnie składał się z ośmiu kręgów czy sfer, zwanych Światami. Im bliżej środka, tym bardziej labirynt wydawał się gęsty, tym więcej w nim było ślepych zaułków i uliczek prowadzących donikąd. I odwrotnie – sfery zewnętrzne sprawiały wrażenie jaśniejszych, przestronniejszych, a ścieżki labiryntu zdawały się tu szersze i mniej chaotyczne – jakby zapraszały do wędrówek. Sfera stanowiąca centrum labiryntu – ta najciemniejsza i najbardziej poplątana -nazywała się Światem Pierwszym. Czyjaś niewprawna ręka zrobiła przy tym świecie strzałkę kopiowym ołówkiem i napisała: „Prawiek". „Dlaczego Prawiek? – dziwił się dziedzic Popielski. – Dlaczego nie Kotuszów, Jesz-kotle, Kielce, Kraków, Paryż czy Londyn?" Skomplikowany system dróżek, krzyżówek, rozwidleń i pól prowadził pokrętnie ku jedynemu przejściu do następnej kolistej strefy, zwanej Światem Drugim. W porównaniu z gąszczem centrum tutaj było trochę przestronniej. Dwa wyjścia prowadziły do Świata Trzeciego i dziedzic Popielski szybko zrozumiał, że w każdym Świecie będzie dwa razy więcej wyjść niż w poprzednim. Końcem wiecznego pióra dokładnie policzył wszystkie wyjścia z ostatniej sfery labiryntu. Było ich 128.
KsiążeczkaIgnis fatum, czyli Pouczająca gra na jednego graczabyła po prostu instrukcją gry napisaną po łacinie i po polsku. Dziedzic przerzucił ją strona po stronie i wszystko to wydało mu się bardzo skomplikowane. Instrukcja opisywała po kolei każdy możliwy wynik rzutu kostką, każdy ruch, każdy pionek-figurkę i każdy z Ośmiu Światów. Opis wydawał się niespójny i pełen dygresji, aż w końcu dziedzic pomyślał, że oto ma przed sobą dzieło wariata.
„Gra jest rodzajem drogi, na której raz po raz pojawiają się jakieś wybory – brzmiały pierwsze słowa.
– Wybory dokonują się same, ale czasem gracz odnosi wrażenie, że podejmuje je świadomie. Może go to przerazić, wtedy bowiem poczuje się odpowiedzialny za to, gdzie się znajdzie i co go spotka.
Gracz widzi swoją drogę jak pęknięcia na lodzie
– linie, które w zawrotnym tempie rozdwajają się, kręcą i zmieniają kierunek. Albo jak błyskawicę na niebie, która szuka sobie drogi przez powietrze w sposób niemożliwy do przewidzenia. Gracz, który wierzy w Boga, powie: «wyroki boskie», «palec boży» – ta wszechmocna i potężna końcówka Stworzyciela. Jeśli zaś w Boga nie wierzy, powie: «przypadek», «zbieg okolicznością. Czasem gracz użyje słowa «mój wolny wybór», ale z pewnością powie to ciszej i bez przekonania.
Gra jest mapą ucieczki. Zaczyna się w centrum labiryntu. Jej celem jest przejście wszystkich sfer i uwolnienie się z pęt Ośmiu Światów."
Dziedzic Popielski przerzucił skomplikowany opis pionków i strategii rozpoczęcia Gry, aż doszedł do charakterystyki Pierwszego Świata. Przeczytał:
„Na początku nie było żadnego Boga. Nie było ani czasu, ani przestrzeni. Było tylko światło i ciemność. I to było doskonałe."
Miał poczucie, że zna skądś te słowa.
„Światło poruszyło się w sobie i rozbłysło. Słup światła wdarł się w ciemność i znalazł tam nieruchomą od zawsze materię. Uderzył w nią z całą siłą, aż obudził w niej Boga. Bóg jeszcze nieprzytomny, jeszcze niepewny, czym jest, rozejrzał się wokół, a ponieważ nikogo poza sobą nie ujrzał, uznał, że jest Bogiem. I sam dla siebie nie nazwany, sam dla siebie niepojęty, zapragnął się poznać. Kiedy po raz pierwszy przyjrzał się sobie, padło Słowo – Bogu wydało się, że poznanie jest nazywaniem.
Oto turla się Słowo z ust Boga i rozbija na tysiąc części, które stają się nasionami Światów. Od tej chwili Światy rosną, a Bóg odbija się w nich jak w lustrze. Badając zaś swoje odbicie w Światach, widzi siebie coraz więcej, coraz lepiej siebie poznaje, i to poznanie wzbogaca go, a więc wzbogaca i Światy.
Bóg poznaje siebie poprzez przepływ czasu, bo tylko to, co nieuchwytne i zmienne, jest najbardziej podobne Bogu. Poznaje się poprzez skały, które gorące wynurzają się z morza, poprzez zakochane w słońcu rośliny, przez pokolenia zwierząt. Kiedy pojawia się człowiek. Bóg doznaje olśnienia, po raz pierwszy umie nazwać w sobie kruchą linię nocy i dnia, tę subtelną granicę, od której jasne zaczyna być ciemnym, a ciemne – jasnym. Odtąd przygląda się sobie oczami ludzi. Widzi tysiące swoich twarzy i przymierza je niczym maski, i – jak aktor – na chwilę staje się maską. Modląc się ustami ludzi sam do siebie, odkrywa w sobie sprzeczność, w lustrze bowiem odbicie bywa realne, a realność przechodzi w odbicie.
«Kim jestem? – pyta Bóg – Bogiem czy człowiekiem, czy może jednym i drugim razem albo żadnym z nich? Czy to ja stworzyłem ludzi, czy oni mnie?»
Kusi go człowiek, więc skrada się do łoża kochanków i odnajduje tam miłość. Skrada się do łóżek starców i znajduje tam przemijanie. Skrada się do łóżek umierających i znajduje tam śmierć."
„Dlaczego nie miałbym spróbować?" – pomyślał dziedzic Popielski. Wrócił na sam początek książki i rozstawił przed sobą mosiężne figurki.
Czas Misi
Misia zauważyła, że ten wysoki jasnowłosy chłopak od Boskich przygląda jej się w kościele. Potem, gdy wychodziła po mszy, stal na dworze, żeby znów patrzeć na nią i patrzeć. Misia czuła jego wzrok jak niewygodne ubranie. Bała się poruszyć swobodnie, głębiej odetchnąć. Krępował ją.
Tak było całą zimę, od pasterki do Wielkanocy. Kiedy zaczęło się robić cieplej, Misia co tydzień przychodziła do kościoła lżej ubrana i jeszcze mocniej czuła na sobie wzrok Pawła Boskiego. W Boże Ciało ten wzrok dotknął jej nagiego karku i odsłoniętych ramion.