Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 8.

Шрифт
Фон

Która mu jak Ołtarzyk Złoty zawsze służy,

Któréj nigdy nie rzuca w domu i w podróży.

Była to trybunalska wokanda: tam rzędem

Stały spisane sprawy, które przed urzędem

Woźny sam głosem swoim przed laty wywołał,

Albo o których później dowiedzieć się zdołał.

Prostym ludziom wokanda zda się imion spisem,

Woźnemu jest obrazów wspaniałych zarysem.

Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem,

Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wysogierdem,

Radziwił z Wereszczaką, Giedrojć z Rodułtowskim,

Obuchowicz s kahałem, Juraha s Piotrowskim,

Maleski z Mickiewiczem, a nakoniec Hrabia

S Soplicą: i czytając, s tych imion wywabia

Pamięć spraw wielkich, wszystkie processu wypadki,

I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki;

I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym

W granatowym kontuszu stał przed trybunałem,

Jedna ręka na szabli, a drugą do stoła

Przywoławszy dwie strony, «Uciszcie się!» woła.

Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału

Usnął ostatni w Litwie Woźny trybunału.

Takie były zabawy, spory w one lata

Śród cichéj wsi litewskiéj; kiedy reszta świata

We łzach i krwi tonęła, gdy ów mąż, bóg wojny

Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny,

Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebnych.

Od puszcz Libijskich latał do Alpów podniebnych,

Ciskając grom po gromie, w Piramidy, w Tabor,

W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor

Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu,

Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu

Szła hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów

Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów,

Które broniły Litwę murami żelaza

Przed wieścią dla Rossyj straszną jak zaraza.

Przecież nieraz nowina, niby kamień z nieba

Spadała w Litwę; nieraz dziad żebrzący chleba,

Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę,

Stanął i oczy w koło obracał ostróżne.

Gdy niewidział we dworze rossyjskich żołnierzy,

Ani jarmułek, ani czerwonych kołnierzy,

Wtenczas kim był, wyznawał; był legionistą,

Przynosił kości stare na ziemię, ojczystą,

Któréj już bronie niemógł jak go wtenczas cała

Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała

Zanosząc się od płaczu! on za stołem siadał,

I

dziwniejsze od baśni historye gadał.

On opowiadał jako Jenerał Dąbrowski

Z ziemi Włoskiéj stara się przyciągnąć do Polski,

Jak on rodaków zbiera na Lombardskiém polu;

Jak Kniaziewiez roskazy daje s Kapitolu,

I zwycięsca, wydartych potomkom Cezarów

Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów;

Jak Jabłonowski zabiegł aż kędy pieprz rośnie,

Gdzie się cukier wytapia, i gdzie w wiecznéj wiośnie

Pachnące kwitną lasy; z legią Dunaju

Tam wódz murzyny gromi, a wzdycha do kraju.

Mowy starca krążyły we wsi pokryjomu;

Chłopiec co je posłyszał, znikał nagle z domu,

Lasami i bagnami skradał się tajemnie,

Ścigany od Moskali, skakał kryć się w Niemnie

I nurkiem płynął na brzeg księstwa Warszawskiego,

Gdzie usłyszał głos miły «Witaj nam kollego!»

Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek s kamienia

I Moskalom przez Niemen rzekł: «do zobaczenia».

Tak przekradł się Górecki, Pac i Obuchowicz,

Piotrowski, Obolewski, Rożycki, Janowicz,

Mirzejewscy, Brochocki i Bernatowicze,

Kupść, Gedymin i inni których nie policzę;

Opuszczali rodziców i ziemię kochaną,

I dobra, które na skarb Carski zabierano.

Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru

Przyszedł, i kiedy bliżéj poznał Panów dworu,

Gazetę im pokazał wyprutą s szkaplerza;

Tam stała wypisana i liczba żołnierza,

I nazwisko każdego wodza legionu,

I każdego z nich opis zwycięstwa, lub zgonu.

Po wielu latach, pierwszy raz miała rodzina

Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna;

Brał dom żałobę, ale powiedziéć nie śmiano

Po kim była żałoba, tylko zgadywano

W okolicy; i tylko cichy smutek Panów,

Lub cicha radość, była gazetą ziemianów.

Takim kwestarzem tajnym był Robak podobno:

Często on s Panem Sędzią rozmawiał osobno,

Po tych rozmowach zawsze jakowaś nowina

Rozeszła się w sąsiedztwie. Postać bernardyna

Wydawała, że mnich ten nie zawsze w kapturze

Chodził, i nie w klasztornym zestarzał się murze.

Miał on nad prawém uchem, nieco wyżej skroni,

Bliznę, wyciętéj skóry na szerokość dłoni,

I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału;

Ran tych niedostał pewnie przy czytaniu mszału.

Ale nie tylko groźne wejrzenie i blizny,

Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołniersczyzny.

Przy mszy, gdy z wzniesionemi zwracał się rękami

Od ołtarza do ludu, by mówić: «Pan z wami»,

To nie raz tak się zręcznie skręcił jednym razem,

Jakby prawo w tył robił za wodza roskazem,

I słowa liturgji takim wyrzekł tonem

Do ludu, jak oficer stojąc przed szwadronem;

Postrzegali to chłopcy służący mu do mszy.

Spraw także politycznych był Robak świadomszy,

Niźli żywotów świętych, a jeżdżąc po kweście,

Często zastanawiał się w powiatowém mieście;

Miał pełno interessów: to listy odbierał

Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał,

To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co

Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą

Do dworów Pańskich, s szlachtą ustawicznie szeptał,

I okoliczne wioski do koła wydeptał,

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке