Mickiewicz Adam - Pan Tadeusz стр 10.

Шрифт
Фон

Kiedy tak za szarakiem goniono, tymczasem

Ukazał się Pan Hrabia pod zamkowym

Mopanku że pan grosza skąpisz

Na proces, i ten zamek Soplicom ustąpisz;

Nie wierzyłem, lecz w całym powiecie tak słychać.

Tu poglądając w zamek nie przestawał wzdychać.

Cóż dziwnego, rzekł Hrabia, koszt wielki a nuda

Jeszcze większa; chcę skończyć, lecz szlachcic maruda

Upiera się; przewidział że mię znudzić może:

Dłużéj też nie wytrzymam i dzisiaj broń złożę,

Przyjmę warunki zgody jakie mi sąd poda.

Zgody? krzyknął Gerwazy, s Soplicami zgoda,

S Soplicami Mopanku? tu mówiąc wykrzywił

Usta, jakby nad własną mową się zadziwił.

Zgoda i Soplicowic! Mopanku Panisko

Pan żartuje, co? Zamek Horeszków siedlisko

Ma pójść w ręce Sopliców? niech pan tylko raczy

Ssiąść s konia, pódżmy w tamek, niech no pan obaczy.

Pan sam nie wie co robi, niech się pan nie wzbrania,

Ssiadaj Pan i przytrzymał strzemię do ssiadania.

Weszli w zamek; Gerwazy stanął w progu sieni:

Tu, rzekł, dawni panowie dworem otoczeni,

Często siadali w krzesłach w poobiedniéj porze.

Pan godził spory włościan; lub w dobrym homurze

Gościom różne ciekawe historye prawił,

Albo ich powieściami i żarty się bawił.

A młodzież na dziedzińcu biła się w palcaty,

Lub ujeżdżała pańskie tureckie bachmaty.

Weszli w sień. Rzekł Gerwazy, w téj ogromnéj sieni

Brukowanéj, nie znajdziesz Pan tyle kamieni,

Ile tu pękło beczek wina w dobrych czasach;

Szlachta ciągnęła kufy s piwnicy na pasach,

Sproszona na sejm albo sejmik powiatowy,

Albo na imieniny Pańskie, lub na łowy.

Podczas uczty na chorze tym kapela stała

I w organ i w rozliczne instrumenty grała;

A gdy wnoszono zdrowie, trąby jak w dniu sądnym

Grzmiały s choru; wiwaty szły ciągiem porządnym

Pierwszy wiwat za zdrowie króla Jegomości,

Potém Prymasa, potém królowej Jéjmości,

Potém Szlachty i całéj Rzeczypospolitéj;

A nakoniec po piątéj szklanicy wypitéj,

Wnoszono Kochajmy się, wiwat bez przestanku,

Który dniem okrzykniony, brzmiał aż do poranku;

A już gotowe stały cugi i podwody,

Aby każdego odwieść do jego gospody.

Przeszli już kilka komnat; Gerwazy w milczeniu

Tu wzrok na ścianie wstrzymał, ówdzie na sklepieniu,

Przywołując pamiątkę tu smutną, tam miłą;

Czasem jakby chciał mówić «wszystko się skończyło»

Kiwnął żałośnie głową; czasem machnął ręką.

Widać że mu wspomnienie samo było męką,

I że je chciał odpędzić; aż się zatrzymali

Na górze, w wielkiéj, niegdyś zwierciadlanéj sali;

Dziś wydartych zwierciadeł stały puste ramy,

Okna bet szyb, s krużgankiem wprost naprzeciw bramy.

Tu wszedłszy starzec głowę zadumaną skłonił

I twarz zakrył rękami, a gdy ją odsłonił,

Miała wyraz żałości wielkiéj i rospaczy.

Hrabia chociaż niewiedział co to wszystko znaczy,

Poglądając w twarz starca czuł jakieś wzruszenie,

Rękę mu scisnął; chwilę trwało to milczenie.

Przerwał je starzec trzęsąc wzniesioną prawicą:

«Niemasz zgody Mopanku pomiędzy Soplicą

I krwią Horeszków; w Panu krew Horeszków płynie,

Jesteś krewnym Stolnika, po matce Łowczynie,

Która się rodzi z drugiéj córki Kasztelana,

Który był jak wiadomo, wujem mego Pana,

Słuchaj Pan historyi swéj własnéj rodzinnéj,

Która się stała właśnie w téj izbie, nie innéj.

«Nieboszczyk Pan mój Stolnik, pierwszy Pan w powiecie,

Bogacz i familiant, miał jedyne dziecie,

Córkę piękną jak anioł; więc się zalecało

Stolnikównie i szlachty i paniąt niemało.

Między szlachtą był jeden wielki paliwoda,

Kłótnik, Jacek Soplica, zwany Wojewoda

Przez żart; w istocie wiele znaczył w województwie

Bo rodzinę Sopliców miał jakby w dowództwie,

I trzystu ich kreskami rządził wedle woli,

Chód sam nic nieposiadał prócz kawałka roli,

Szabli, i wielkich wąsów od ucha do ucha.

Owoż Pan Stolnik nieraz wzywał tego zucha

I ugaszczał w pałacu, zwłaszcza w czas sejmików,

Popularny dla jego krewnych i stronników.

Wąsal tak wzbił się w dumę łaskawém przyjęciem,

Że mu się uroiło zostać Pańskim zięciem.

Do zamku nieproszony coraz częściéj jeździł,

W końcu u nas jak w swoim domu się zagnieździł

I już miał się oświadczać, lecz pomiarkowano,

I czarną mu poléwkę do stołu podano.

Podobno Stolnikownie wpadł Soplica w oko,

Ale przed rodzicami taiła głęboko.

«Było to za Kościuszki czasów; Pan popierał

Prawo trzeciego maja, i już szlachtę zbierał.

Aby Konfederatom ciągnąć ku pomocy,

Gdy nagle Moskwa zamek opasała w nocy:

Ledwie był czas z moździerza na trwogę wypalić,

Podwoje dolne zamknąć i ryglem zawalić.

W zamku całym był tylko Pan Stolnik, ja, Pani,

Kuchmistrz i dwóch kuchcików, wszyscy trzej pijani

Proboszcz, lokaj, hajducy czterej, ludzie śmiali;

Więc za strzelby, do okien; aż tu tłum Moskali

Krzycząc ura, od bramy wali po tarasie;

My im ze strzelb dziesięciu palnęli «a zasie»

Nic tam niebyło widać; słudzy bez ustanku

Strzelali z dolnych pięter, a ja i Pan z ganku.

Wszystko szło pięknym ładem, choć w tak wielkiéj trwodze

Dwadzieścia strzelb leżało tu na téj podłodze,

Wystrzeliliśmy jedną, podawano druga,

Ksiądz Proboszcz zatrudniał się czynnie tą usługą.

Ваша оценка очень важна

0
Шрифт
Фон

Помогите Вашим друзьям узнать о библиотеке